Albo internet, albo tajność
Internetowy system wyborczy musi zapewnić anonimowość i tajność głosowania, utrudnić proceder sprzedaży głosów, i zagwarantować weryfikowalność i prawidłowość wyników. Dziś, by oddać głos, idziemy do punktu wyborczego, gdzie musimy się wylegitymować, oddać głos na karcie trafiającej do urny pomiędzy tysiące identycznych kart, następnie karty są liczone i archiwizowane. Taki system uniemożliwia przypisanie głosu do osoby, i pozwala na ponowne przeliczenie kart w razie potrzeby. Pewną lukę do istniejącego systemu wprowadziło powszechne głosowanie korespondencyjne, jednak ze względu na związane z nim dodatkowe formalności, masowy handel głosami w ostatniej chwili jest utrudniony.
W przypadku powszechnego głosowania przez internet nie ma gwarancji, że oddawane przez internautów głosy nie są w rzeczywistości wpisywane przez jedną osobę, która przez poprzednie miesiące skupowała loginy i hasła do systemu wyborczego. Utrudnione jest też weryfikowanie oddanych głosów i zapewnienie anonimowości głosowania. Co z tego, że zaawansowane techniki kryptograficzne pozwalają oddzielić głos od osoby i zbadać, czy dany głos został policzony, skoro taki system będzie zrozumiały tylko dla niektórych matematyków? Bez rezygnacji z tajemnicy głosowania niemożliwe jest wprowadzenie systemu równie prostego, jak obecnie obowiązujący.
Pomijam już kwestie zabezpieczenia serwerów zliczających głosy, bo z problemy z cyberbezpieczeństwem mają nie tylko Polacy, ale również eksperymentujący z elektronizacją wyborów Amerykanie czy Australijczycy.
Mit fałszywych wyborów
Równie ważnym problemem przy wyborach przez internet jest brak zaufania Polaków do rządzących. Wystarczy przypomnieć teorie o domniemanym sfałszowaniu wyborów samorządowych przy ostatniej awarii systemu zliczania głosów przez Państwową Komisję Wyborczą. Systemu niemającego wpływu na wynik wyborów, lecz automatu zbierającego informacje z ręcznie przygotowywanych protokołów. Te same informacje, które można było później zobaczyć wywieszone na drzwiach komisji wyborczych i porównać z danymi opublikowanymi w sieci. Skoro podstawą do kwestionowania wyników wyborów może stać się awaria kalkulatora ułatwiającego policzenie głosów, nietrudno wyobrazić sobie protesty w przypadku całkowitego zwirtualizowania komisji wyborczych. Nie można sobie na to pozwolić w sytuacji, gdy spada społeczne zaufanie do instytucji demokratycznych, a najmniejsza różnica między sondażem a wynikami odbierana jest jako wynik manipulacji rządzących.
Nie manipulujmy przy wyborach
Brak namacalnych kart do głosowania, “czarne skrzynki” przyjmujące głosy i oznajmiające wynik, niemożność prostego wytłumaczenia działania systemu i bezpieczeństwo – to podstawowe problemy z głosowaniem przez internet. Przy tak niskiej aktywności Polaków w sferze publicznej, wybory są jednym z ostatnich momentów, gdy gremialnie próbujemy podjąć decyzję o przyszłości kraju. Każde działanie mogące obniżyć zaufanie obywateli do demokratycznych procesów odbije się negatywnie nie tylko na frekwencji, ale również na poziomie debaty publicznej. Choć wybory przez internet brzmią pięknie i nowocześnie, nie warto iść w tę stronę ani dziś, ani przez co najmniej najbliższą dekadę.
Dalsze kroki
Choć eurodeputowani zastrzegają, że przy wyborach internetowych należy pamiętać o ich bezpieczeństwie, nie podają sposobów rozwiązania podstawowych problemów sygnalizowanych od lat przez ekspertów. Nic dziwnego – z ich rozwiązaniem nie poradziły sobie państwa, które z głosowaniem elektronicznym (nie tylko internetowych) eksperymentują od pewnego czasu. Przygotowywana przez posłów Komisji Prawnej rezolucja została niedawno przyjęta na sesji plenarnej Parlamentu Europejskiego. Ostateczna decyzja o jej implementacji należy jednak do państw członkowskich. Daje to szansę na poważniejsze podejście do dobrze brzmiącego, lecz mogącego mieć nieprzewidziane konsekwencje pomysłu.