„Chip znika z kiosków” – taka wieść krążyła po Polsce od kilku tygodni. Hasło to wywołało we mnie falę nostalgii (dla młodzieży – kiosk, za Słownikiem Języka Polskiego, to budka, w której sprzedaje się gazety, papierosy, słodycze itp.) i zdziwienie: „to Chip jeszcze się ukazuje?”
Jak się okazało, ukazuje. To znaczy – właśnie wydano numer 05/2017, który jest ostatnim drukowanym numerem polskiej odsłony tego pisma. Niemiecka, mimo ciągłego spadku sprzedaży, wypuszcza na rynek ponad 160 tysięcy egzemplarzy miesięcznie. Polska redakcja przekonała do siebie niespełna 9 tysięcy czytelników.
Jak dziś pamiętam zakup pierwszego numeru. To była wiosna 1993 roku, czternastoletni „ja” stał jak zwykle przy zakratowanej szybie kiosku i przeglądał dostępne nowości. To było rok przed moim pierwszym wejściem do internetu, z którego zresztą nie dowiedziałbym się wiele o nowościach wydawniczych. Tak – były czasy, gdy o nowych gazetach dowiadywaliśmy się widząc je w kioskach! No i uczyliśmy sprzedawców wymowy – nie „hip” tylko „czip”… Choć z tym i tak było prosto. Gorzej było, gdy prosiłem o „Softłer” i kioskarze wymiękali.
Czego mogłem się dowiedzieć z pierwszego numeru? W dużym skrócie:
- o nowym chipie DECa – oraz, co istotne, dlaczego jest on taki rewelacyjny i co z niego korzysta;
- o nowościach z targów Cebit ’93 (i o tym, że Borland i Novell – 69 rynku sieciowego! – uciekli do bardziej specjalistycznych miejsc)
- o wirtualnej rzeczywistości (yay! gazety komputerowe się nie starzeją!)
- o nowościach w MS DOS 6.0 (do którego zresztą nigdy się nie przekonałem, zostając przy 5.0, a potem przeskakując na Linuksa)
- REPORTAŻ! Cztery strony o efektach specjalnych robionych z użyciem komputerów na Skywalker Ranch. No i moje pierwsze w życiu spotkanie ze zdjęcie dworu znanego wszystkim grającym w Maniac Mansion i Day of Tentacle!
- poczytać o urządzeniach peryferyjnych: napędach dyskietek, dyskach twardych (cytat numeru: trzeba sobie otwarcie powiedzieć: dzisiaj 40-megabajtowy dysk twardy często już nie wystarcza), CD-ROMach (niestety, zapisywanych tylko raz), napędach magneto-optycznych będących decydującym krokiem w przyszłość, myszkach, trackballach i ręcznych skanerach.
- dowiedzieć się, jak krok po kroku wymienić dysk twardy w komputerze. Nagłówek jednej z sekcji: Życie rozpoczyna się przy 12 megabajtach – i coś w tym jest. To była właśnie pojemność mojego pierwszego dysku twardego, który pojawił się w domowym komputerze po 2 latach żonglowania dyskietkami.
- o komputerowym rozpoznawaniu mowy (Dragondictate zna ponad 200 pojęć podstawowych i dzięki temu pozwala na zaoszczędzenie użytkownikowi ręcznego wprowadzania danych do komputera) – o historii i algorytmach
- porównanie kompilatorów Microsoft C/C++ 7.0 kontra Borland C++ 3.1. Zawsze wolałem Borlanda.
- przegląd ciekawych programów: tasktimer, superbase, borland pascal 7.0 (ten ostatni przedpremierowo!)
- trzy strony o skoku technologicznym, który zafundował nam procesor 486 (Czy to jest rzeczywiście komputer na miarę ostatniej dekady tysiąclecia?)
- porównanie tanich programów antywirusowych – VIRx2.3, Alert w wersji 2, F-Prot 2.
- parę stron o tym, jak umyć PeCeta
- nowy standard interfejsu – czyli na rynek wchodzi PCMCIA
- i duży materiał o napędach optycznych (po polsku: CD-ROMach).
Osobną ciekawostką są reklamy – na przykład całostronicowa reklama edytora TAG, reklama dyskietek Dysan 100, filtrów na monitory (kto pamięta?)… ale moja ulubiona zaczyna się od słów Firma Atari kolejny raz udowodniła, że kojarzenie jej produktów tylko z elektronicznymi grami i prostymi 8-bitowymi komputerami jest nieporozumieniem. To reklama Atari Falcon 030 – komputer domowy o mocy workstation.
Już z tego szybkiego przeglądu widać, że Chip początkowo był czasopismem, z którego można było się czegoś dowiedzieć. I to niekoniecznie po łebkach – sporo tekstów wchodzi w głąb tematu. Nie tak głęboko, jak robił to legendarny PC Kurier, ale wystarczająco, by laik komputerowy mógł się dowiedzieć czegoś ponad to, jaka gra została właśnie wydana. Co więcej, Chip zauważa istnienie czegoś poza wintelowym monopolem (dla młodszych: Windows+Intel), bo pojawiają się nawiązania do uniksowych systemów operacyjnych, architektury RISC itd.
Minęły 24 lata. Biorę do ręki OSTATNI NUMER. Pierwsza rzucająca się w oczy zmiana? Dorzucona płytka. Przyklejona tak, że mimo wysiłków nie udaje mi się nie zrobić dziury w artykule o nowej wersji Windows. Nie do końca wiem, co jest na płycie, bo od lat nie mam napędu optycznego w laptopie, ale wierzę, że dzisiejsza technologia nie pozwala jeszcze na umieszczeniu na pudełku QR kodu z odnośnikiem do wersji pobieralnej. Cóż, jestem cyfrowo wykluczony, więc nie dowiem się, czy w środku jest coś, co ruszy pod czymkolwiek innym niż Windows.
Ale to nie płyty są tym, po co sięgam po magazyny. Przejrzyjmy treść.
AAAA! Ostatni numer! Wiadomo od miesięcy, że będzie ostatni. A w środku nawiązuje do tego jedynie pożegnanie we wstępniaku i jednostronicowy felieton Damiana Kwieka. HALO! 24 lata na polskim rynku. Na rynku światowym – kilkanaście lat dłużej. Naprawdę tak trudno jest sięgnąć do archiwów i rzucić okiem na przemiany, których świadkami był wasz tytuł? Tak się znikało z rynku we wczesnych latach 90, gdy redakcje znikały z dnia na dzień, ale nie w czasach, gdy skład można robić do ostatniej minuty przed posłaniem materiału do drukarni, a o planach zamknięcia rynek wie od dawna!
No to co w środku?
Zacznijmy od aktualności. Są. Wybór newsów doskonały – mimo, że kompletnie nie śledzę tego, co się dzieje na rynku, nie wiedziałem tylko dwóch rzeczy: o jakiejś aplikacji randkowej i elektrycznym Bentleyu. W dobie Facebooka ciężko konkurować, więc nie do końca jestem przekonany, czy w ogóle jest sens próbować.
Co dalej? 40-lecie Lego (jedna strona, więcej zdjęć niż treści) – a stronę dalej coś fajnego. Pięć ciekawych projektów, które pojawiły się na portalach crowdfundingowych. Czegoś się dowiedziałem – i co więcej, za 20 lat będę mógł sięgnąć i zobaczyć, czym się ekscytowaliśmy dziś. Tekst na plus. Szkoda, że znów mało treści, dużo zdjęć.
Powrót do przeszłości. Tak, w numerze jest artykuł poświęcony targom CeBIT. Tak samo, jak w 1993, zaczyna się od informacji, że tracą na znaczeniu. Tyle że w leadzie artykułu z 1993 nie było literówki (sorry, musiałem!).
Potem – znów powrót do przeszłości. Tak jak w 1993, mamy artykuł o rozpoznawaniu głosu. Wtedy był pisany do Chipa, teraz wygląda na reprint z miesięcznika FOCUS [jest jednocześnie jego reklamą], no i znów mam problem. Tekst bardzo pobieżny, wiele się z niego nie dowiedziałem. *chlip*
Dalej – wreszcie TREŚĆ. Tak, udało się! Jest dział „Leksykon techniki”, gdzie mogę dowiedzieć się o co chodzi w szyfrowaniu z kluczem prywatnym/publicznym, a chwilę później wchłonąć trochę podstawowej wiedzy z zakresu bezpieczeństwa. Mówią, że jedna jaskółka wiosny nie czyni, a tu z kolejnego tekstu – testu drukarki OKI i jej fluorescencyjnych tonerów – też się czegoś dowiedziałem. Co prawda nie dowiedziałem się nawet trochę, JAK to działa, ale za to dotarło do mnie, że istnieje fajny gadżet – i nawet są zdjęcia z procesu robienia „neonowego” t-shirta.
Kolejny tekst – i znów wiedza. Czyli trzy strony o nowych rozwiązaniach AMD. Fajne, nie wiedziałem, a taka wiedza powinna być przydatna geekowi. Chwilę potem – jedna strona o bajeranckim „domowym” recyclingu papieru. Też fajna rzecz.
Testy, testy… czyli garść produktów, które trafiają do sklepów. I tu największa, moim zdaniem, bolączka współczesnych testów. W Bajktu, Enterze czy nawet starym Chipie mogliśmy przeczytać, że coś miało dużo zalet, ale miało też wady. W nowym Chipie dostajemy coś w rodzaju krótkiego materiału marketingowego. Sorry, nie kupuję tego.
Trochę „minusów” pojawia się przy opisach gier – ale same opisy też są zrobione mocno „po łebkach”. No i kłopot – poza Horizonem (PS4), wszystko opisane wyłącznie jako gra dla Windows. A słyszeliście kiedyś o Makowcach? O Linuksowcach już nie wspominam. Trudno mi uwierzyć, że w ostatnich paru miesiącach nie pojawiło się nic, co wychodzi poza monopol WinTela…
Potem szybkie „statystyczne” testy porównawcze sprzętu – fajne, choć wydaje mi się, że takie rzeczy powinny lądować na stronie internetowej, i po prostu szkoda tych paru stron na wydrukowanie paru tabelek, i porównanie awaryjności iPhone7 vs Galaxy S7.
Lecimy dalej. OOoo, coś wygląda interesująco – jak zbudować komputer. To znaczy, cztery różne konfiguracje do różnych celów, wszystkie bazują na Intel Kaby Lake. Nie wiesz, co to Intel Kaby Lake? Ja już wiem. Sprawdziłem w Wikipedii.
Potem znów trochę fajnej treści – i znów związanej z bezpieczeństwem. Chip chyba ma szczęście do autorów, którzy chcą wyjaśniać, na czym polega ochrona antywirusowa, nad czym teraz pracują producenci zajmujący się security itp. To duży plus.
Szybki przeskok do przodu i… porady Windows. Coś w rodzaju „PC Tydzień” albo inny „Komputer dla opornych”. No OK, może taka grupa docelowa – ale w takim razie gdzie znajdę artykuł, w którym znajdzie się sensowny akapit o tym, czym jest to nieszczęsne Kaby Lake?
Potem opis zawartości płyty (Windows-only), opis nowości w Windows 10, i materiał o końcu prac nad CyanogenModem. Istotny – bo warto wiedzieć, czym CM jest/był i co go zastąpiło.
No i znów TREŚĆ – i to kilka stron tekstu o przyszłości medycyny z punktu widzenia nowoczesnych technologii, a potem AI i uczenie maszynowe. Warto przejrzeć.
A potem znów tips&tricks. Aż sprawdziłem, czy mi się strony nie przewróciły. Taaak! Dodatkowych 11 superważnych porad dla każdego użytkownika Windows, kilka dla smartfonowców, jedna ogólna dla użytkowników PC, a potem znów dla Windziarzy – tylko ukryte pod hasłami „PowerPoint/Excel/Outlook”. Halo! O – jest coś o VLC. Dobra, działa też pod czymś innym niż Windows. Jest o synchronizacji ścieżki dźwiękowej z obrazem. Fajnie, napisane jak to zrobić myszką. O tym, że istnieje do tego wygodny skrót klawiaturowy ani słowa.
No na zakończenie strona o Firefoksie.
Podsumowując – nie żałuję, że po kilku latach prenumerowania zrezygnowałem z polskiej odsłony Chipa. Ciekawej i/lub istotnej wiedzy znalazłem tam może z 15 stron. Numer ma 122. I kosztuje 23 złote. Pismo, które kiedyś dzielnie dotrzymywało kroku technologicznej rewolucji, dziś jest cieniem samego siebie. Pomijam już fakt, że musiało przegrać pod kątem aktualności – bo z internetem papier nie wygrał. Ale przegrało też głębią treści, czymś, co odróżnia jakościowe materiały od sieczki zalewające sieć hektolitrami. Bo w sumie niewiele różni się od popularnego serwisu sieciowego – no, może poza tym, że trzeba po nie pójść do kiosku i zapłacić za nie równowartość czterech piw (dla hipsterów: dwóch sojowych latte).
Mam WIELKI ŻAL do redakcji, że machnęła ręką na swoją historię, na 24 lata spędzone z czytelnikami, i nie przygotowała na zakończenie numeru, po który warto sięgnąć. Który warto zatrzymać i po który sięgałoby się niejednokrotnie w przyszłości. Gdyby nie był to ostatni, wylądowałby w koszu pół godziny po zakupie. Ale wyląduje w archiwum. Niech kolejne pokolenia wiedzą, jak można zmarnować naprawdę fajny potencjał 😉