Dużo wody w Wiśle (w innych rzekach zapewnie też) upłynęło od mojego ostatniego wpisu. Sporo się w tym czasie wydarzyło. Ministerstwo Kultury chce nam zafundować systemy cyfrowych ograniczeń (drm), na listach ISOCu i RWO ożywiły się destrukcyjne trolle, zainstalowałem nowego GNU/Debiana (unstable)…
DRM to ogólna nazwa technik mających w założeniu (choć głośno oczywiście się o tym nie mówi) utrudnić życie zwykłym odbiorcom treści cyfrowych. Często odbieramy 'treść cyfrowa' jako nagranie filmu lub muzyki na krążku, zapominamy o tym, że coraz więcej książek jest dostępnych w wersji elektronicznej, a po wprowadzeniu 'e-papieru' coraz mniej będzie wydawać się w wersji celulozowo-papierowej. Co taki DRM może nam utrudnić?
Przede wszystkim – może ograniczyć naszą możliwość korzystania z danego materiału. Film/książkę/muzykę będzie można przeczytać/obejrzeć np trzy razy, a o kopii CD do samochodu będziemy mogli zapomnieć. Nie będzie się też dało zaznaczyć i skopiować fragmentu danego materiału, by skorzystać z prawa cytatu lub krytycznego opracowania. Osoby niewidzące też będą mogły zapomnieć o możliwości korzystania z dotychczasowych screen-readerów.
DRMy oczywiście łatwo obejść – tak było chociażby z CSSem 'chroniącym' płyty DVD. DeCSS powstał, kiedy pojawiła się konieczność napisania odtwarzacza płyt DVD dla Linuksa. Problem polega na tym, że nowelizacja prawa autorskiego spowoduje, że obchodzenie DRMów będzie karalne. Dodatkowo, Komisja Europejska pracuje nad projektem dyrektywy o odpowiedzialności karnej za łamanie prawa autorskiego – być może wkrótce za odtworzenie DVD na komputerze z Linuksem będzie można trafić do więzienia. Brrr…
Nie tylko Komisja Europejska i Ministerstwo Kultury prowadzą szkodliwe działania – jak zwykle na wiosnę (i każdą inną porę roku) na listach okołoRWOwych uaktywnił się tradycyjny troll. Na razie, poza dążeniem do destrukcji, skłócenia środowiska i obrażenia osób zajmujących się DRMami nie namieszał. W każdym razie dziś przeszedłem w gmailu ćwiczenie z filtrowania dla początkujących. Ech, skąd się bierze ludzka (?) chęć do działań nie po to, by coś wspólnie zbudować, lecz by samotnie coś zniszczyć?
Linux jest fajny. Używam go od tak dawna, że już zapomniałem o tym. Jednak ostatnio znów miałem szansę się przekonać, że Linux jest naprawdę fajny. Zwolniło mi się sporo miejsca na dysku, postanowiłem przetestować kilka dystrybucji. Na pierwszy ogień poszło Gentoo. Pomijając domyślne ustawienia flagi USE – całkiem niezła dystrybucja dla osób lubiących grzebać w systemie. Potem – nowy Open SuSE. Wreszcie Linux dla mas – choć ma tradycyjne problemy z odtwarzaniem multimediów (problemy licencyjne w niektórych krajach). Na końcu – Debian Unstable. Nareszcie w domu. Po tygodniu bawienia się, wyrzuciłem z dysku wersję stable i przeniosłem się całkowicie na dystrybucję typu 'edge'.
W międzyczasie FeNIO podpowiedział, że od mojej ostatniej zabawy z 'edgowym' Debianem zmienił się nieco sposób paczkowania – pora nauczyć się nowego i zaktualizować swoje programy…
Back2work. Pora skończyć pracę magisterską i pomyśleć o swojej małej stabilizacji…
Ach, byłbym zapomniał – tak, jak już wielokrotnie zapowiadałem, za kilka tygodni wypisuję się z kierowania RWO. [vampire_mode=”on”]Pora na świężą krew w organizacji[/vampire_mode]